Huczało kiedyś w twojej głowie pytanie: „Dlaczego ja”? Bo w mojej wybrzmiewało dość często. Świat się wtedy kręcił wokół mnie i moich przekonań. Że tylko mnie spotkało coś złego, że tylko ja mam TAKIE negatywne myśli i że tylko ja przejmuję się TAKIMI rzeczami. Jak by to podsumował Król Julian: „Otóż, nie”. Dobrze jest zejść ze sceny, którą samemu się sobie zbudowało i zobaczyć, że wokół są ludzie. I że wszyscy czasem cierpią i czasem płaczą, o czym przypomina R.E.M.
Powyższe stanowiło jedno z moich głównych przemyśleń po obejrzeniu filmu „Stutz” na Netflixie. W trakcie seansu czułam napór łez na oczy (napór, bo nie zawsze potrafię je „puścić”) oraz ucisk w sercu. To współodczuwanie czyjegoś cierpienia było dla mnie mniej przyjemne. Pozwoliło jednak po raz kolejny sobie przypomnieć, że nie tylko ja się z czymś mierzę. Co z kolei osłabia moje przekonanie, że moja wysoka wrażliwość lub to, co mi się przydarzyło, oznacza, że coś jest ze mną nie tak i że muszę być jak idealni jacyś INNI – jakimi czasem ICH widzę (głównie we własnej głowie). O tym, że jesteśmy ok tak po prostu, wspominałam w swoim ostatnim wpisie.
Czy tak wygląda psychoterapia?
Podczas jednego ze spotkań około-świątecznych rozmawialiśmy o filmie „Stutz” z naszym przyjacielem, który jest wyposażony w solidny, psychologiczny background. Jedna rzecz szczególnie utkwiła mi w pamięci. Powiedział, że tak to nie wygląda. Że psycholodzy uczeni są, żeby nie mówić pacjentowi, co powinien robić. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czy moja psychoterapeutka robi coś nielegalnego? ? Bo niemalże na każdym spotkaniu serwuje mi jakąś „metodę”. Stwierdzenie naszego przyjaciela odnajduje jednak pewne odzwierciedlenie w słowach Stutza i Jonaha Hilla – czyli głównych bohaterów filmu. Że wiele doświadczeń z psychoterapeutami opiera się na schemacie: pacjent mówi, terapeuta słucha i czasem pyta lub zdawkowo komentuje. Zachowując przy tym solidny dystans. Stutz się temu przeciwstawia. Nie chciał zostawiać swoich pacjentów z niczym. Chciał, żeby szybciej poczuli, że dokonuje się w nich jakaś zmiana.
Stąd się wzięły „metody”
W oparciu o własne doświadczenie z psychoterapią, widzę dużą różnicę pomiędzy mówieniem komuś, co zrobić, a dzieleniem się metodą. Idealnie pasuje mi tutaj metafora o wędce i rybach. Możesz komuś dać jedzenie lub zaoferować mu narzędzie, dzięki któremu sam je zdobędzie. Takim narzędziem są dla mnie metody. Nie tylko te Stutza, ale również te, które „dostaję” podczas moich sesji psychoterapeutycznych. Nie uważam, że jest to forma zbyt dużej ingerencji lub wykonywania pracy za pacjenta. To nie są polecenia w stylu „weź ją przeproś”. To po prostu wędka, którą czasem potrzebujemy.
Z resztą to nie przypadek, że książka Phila Stutza, która stanowi w dużej mierze rozwinięcie tego, o czym mowa w filmie, nazywa się „The Tools”. I sam Stutz swoje metody nazywa „tools”, nie „methods”. ? W dalszej części wpisu będę się trzymała netflixowego tłumaczenia, ale jeśli do ciebie to bardziej trafia, to to śmiało mów „narzędzia”.
metody = the tools = narzędzia
Jakie jest ogólne pojęcie „metody” według Stutza?
- Metoda to coś, co może zmienić stan wewnętrzny. Natychmiast, w tej chwili. Zmienia doświadczenie, które zwykle jest nieprzyjemne, w szansę.
- Metody zmieniają emocje i dają nadzieję, że jakiś trudny stan nie będzie trwał wiecznie.
- Metoda to pomost między świadomością, co jest problemem i jego przyczyną, a miejscem, w którym mamy nieco kontroli nad objawami.
Czas doświadczyć na własnej skórze, jak działają „wędki”, którymi Stutz podzielił się w filmie.
Siła życia: metoda na brak poczucia celu
Pierwsza przedstawiona metoda trafiła w moim przypadku prosto w dziesiątkę. Przyznaję, że było dla mnie pewnym zaskoczeniem, moja praca nad własną „głową” nie zaowocowała spektakularnymi osiągnięciami w życiu czy nieskończonym strumieniem szczęśliwych zdarzeń. Dokładając do tego macierzyństwo, które jest dla mnie baaardzo energochłonne, mogę śmiało ocenić, że moja siła życiowa nie jest na wysokim poziomie. To wyraźnie wpływa na to, jak patrzę na świat, jak myślę o przyszłości i jak bardzo mi się chcę działać. Cóż… póki co trwam raczej w stanie „tak mi się nie chcę”.
Przebywanie w tym trybie działa na mnie raczej pogrążająco, niż odprężająco. Stutz sugeruje, żeby nie próbować rozwikłać tego problemu, tylko skupić się na wzmocnieniu siły życiowej. Wyjaśnia, że to jedyny sposób na odkrycie tego, kim się jest i w którą stronę powinno się „popchnąć” swoje życie. Jego zdaniem to jedyna część nas, która może nas poprowadzić, gdy czujemy się zagubieni.
Siła życiowa składa się z trzech poziomów, zamkniętych w piramidzie:
- Najniższy to relacja z fizycznym ciałem.
- Na początku koncentrujesz się na tym, by twoje ciało działało lepiej. Robisz to za pomocą ćwiczeń, diety oraz snu.
- Przy tej okazji przypomniały mi się słowa Gabora Mate, że ciało i głowa stanowią jedność. O tym również pisałam w ostatnim wpisie.
- Myślę, że mogę to wszystko podsumować w następujący sposób: To, co dzieje się w twojej głowie, będzie wpływać na twoje ciało (polecam tobie książkę „Kiedy ciało mówi nie”). I to, co dzieje się z twoim ciałem, będzie wpływać na twoją głowę.
- Druga warstwa to relacje z innymi ludźmi.
- Stutz opisuje, że ludzie w depresji oddalają się od swojego życia. Relacje pozwalają „przyciągnąć” się do życia z powrotem.
- W dbaniu o ten aspekt siły życiowej ważne jest wychodzenie z inicjatywą. Zdaniem Stutza można zaprosić na obiad nawet kogoś mało interesującego. To i tak wpłynie na ciebie pozytywnie, bo ta osoba symbolicznie reprezentuje całą ludzkość.
- Najwyższy poziom to relacja z samym sobą.
- Stutz ma tutaj na myśli nawiązanie relacji ze swoją podświadomością.
- Uważa, że dobrym sposobem na to jest pisanie (np. pamiętnika).
- Pisząc, poprawiasz relację z samym sobą. Według Stutza pisanie jest jak lustro. Odbija to, co dzieje się w twojej podświadomości.
Phil Stutz podsumowuję swoją narrację słowami, że w tym wszystkim „chodzi o pasję”. Czyli o zwiększenie siły życiowej, by w ten sposób można było odkryć, co daną osobę pasjonuje. Tym samym Stutz poleca, żeby podchodzić z pasją do swojej siły życiowej.
Część X oraz trzy aspekty rzeczywistości, których nikt nie zdoła uniknąć
Część X skojarzyła mi się z ćwiczeniem, które wykonywałam na jednej z pierwszych sesji psychoterapeutycznych. Miałam zamknąć oczy i wyobrazić sobie, jak wygląda mój wewnętrzny krytyk i kontroler. Jaką ma postać, w co jest ubrany, a nawet jak ma na imię. Następnie miałam porozmawiać z tą postacią. Podziękować jej za cały wysiłek, jaki wkłada w to, żeby mi „pomóc”. I łagodnie wyjaśnić, że może już odpuścić, bo jej metody mi nie pomagają. Taką rozmowę miałam odbywać za każdym razem, gdy ten krytyk się odzywał. To potrafiło niejednokrotnie zatrzymać wiele z moich nawykowych reakcji, które nie były dla mnie czy dla innych pożyteczne. Dzięki temu wyobrażeniu czułam, że jestem w stanie w danym momencie przestać się utożsamiać z tym „złym” krytykiem i mogłam nawiązać lepszą relację z jego odmienioną, dobrą postacią.
Różnica pomiędzy moim „upostaciowieniem” krytyka a Częścią X to założenie na temat intencji. W moim wyobrażeniu zakładam, że są dobre, ale nie są pożyteczne. Dzięki temu nie włącza się tryb walki z krytykiem, a raczej próba oswajania go i przeobrażania. Część X, którą opisuje Stutz, to zdecydowanie czarniejszy charakter. ?
Część X to samokrytyczna część ciebie. Niewidzialna siła, która powstrzymuje cię przed zmianą i rozwojem. Blokuje Twoją ewolucję. Chce "zjebać" ci życie. Część X to głos niemożliwości.
Gdy to czytasz, być może myślisz sobie: „Ok, pozbędę się tego”. Stutz nie owija w bawełnę. Nie możesz się uwolnić od Części X. Możesz ją chwilowo pokonać, ale zawsze wróci. Z-A-W-S-Z-E.
To nie koniec dobrych wieści. ? Nigdy nie opuści też ciebie pewne trio. Stutz podkreśla, że istnieją trzy aspekty rzeczywistości, których nikt nie zdoła uniknąć: ból, niepewność i ciągła praca. Najlepsze, co można dla siebie zrobić, to akceptacja tego faktu i nauka, jak z tym żyć.
I po co to wszystko? Bóg jeden wie. ? Ok, nie tylko on. Stutz i Jonah również. I jest w tym wiele sensu.
Gdyby można się było pozbyć Części X, nie byłoby postępu. Potrzebujemy jej do zmiany, do odwagi. Bez tego negatywizmu się nie rozwijamy.
Wyobraź sobie, że żyjesz absolutnie bezkrytycznie. Nie poddajesz w wątpliwość żadnych swoich działań czy decyzji. Jak myślisz, czy coś motywowało by ciebie wtedy do rozwoju lub skłaniało do refleksji, czy dane działanie jest dobre lub nawet… bezpieczne? Tak, moje pytanie jest retoryczne. ?
I tak sobie trzeba żyć z tym kwartetem. Szukając balansu pomiędzy „yin” i „yang”. Czyli miejsca, gdzie nie popadasz w skrajność, na przykład w skrajny krytycyzm lub skrajny bezkrytycyzm.
Ba! Nie można wyłącznie z tym wszystkim żyć. Trzeba również nauczyć się kochać proces radzenia sobie z tym, co nieuniknione, jak sugeruje Stutz. Im większe przeciwności tym większa szansa. Zwłaszcza, gdy jesteś zaopatrzony we właściwe „narzędzia”.
Sznur pereł: metoda pomagająca iść przed siebie
Zdarza ci się czasem przypisywać wartość do swoich działań? Przykładowo dzień, w którym nie zrobisz nic produktywnego, spisujesz na straty i chcesz o nim jak najszybciej zapomnieć? W mojej głowie często pojawia się takie przeświadczenie. Że jeśli nie będę naprawdę „zapierniczać”, to co to za życie. A potem kończy się siła na taki sprint, zatrzymuję się i nie wiem, co dalej.
Sznur pereł, kolejna metoda Stutza, to sposób na wyjście ze stagnacji – niezależnie od tego, czy robisz wielkie czy małe kroki. Ważne, że idziesz. Co więcej, każdy krok ma tutaj dokładnie taką samą wielkość. Każdy jest istotny. Z motywacyjnego punktu widzenia to najważniejsze, co należy sobie przyswoić, jak podkreśla Stutz.
W tym ćwiczeniu mówisz sobie „To ja nawlekam kolejną perłę na sznurek”. To ty posuwasz swoje życie do przodu. Rysujesz na kartce sznur. Kreska, kółko, kreska, kółko i tak dalej. Każde kółko symbolizuje jedno działanie. Wszystkie są takie same – każde ma taką samą wartość. Dodatkowo w każdym z nich dodajesz dużo mniejsze, ciemne kółko. Cytując Stutza: „To gówno”. Ma ci przypominać o tym, że żadne z twoich działań nie będzie idealne. Perfekcja NIE ISTNIEJE.
Jak odczytujesz znaczenie tego ćwiczenia? Dla mnie to sposób na podkreślenie tego, że:
- Życie nie jest dążeniem do ideału – bo ta destynacja nie istnieje.
- Żeby żyć, trzeba iść – sam ruch do przodu ma znaczenie.
Możesz do tego ćwiczenia podejść również tak, jak Jonah Hill. Odwrócił metaforę i praktykuje nawlekanie „gówna” na sznur. Każde oczywiście ma w sobie perłę. To mu przypomina, że nawet gdy dzieje się coś złego, można wyciągnąć z tego jakąś cenną naukę.
Pewność siebie to życie w niepewności. I ruch do przodu.
Cień: metoda do poprawy relacji ze sobą
Gdybym miała wybrać jedno negatywne uczucie, które wraca do mnie najczęściej, postawiłabym wszystkie swoje żetony na wstyd. Gdy byłam dzieckiem, opowiadałam swoim najlepszym przyjaciółkom, że moja mama to czarownica. Sirjusli. I że stanowi to główną przyczynę tego, że nie mogę ich zaprosić do domu…
Zdawało mi się, że to naprawdę wiarygodna wymówka. W rzeczywistości nie chciałam im się przyznać do tego, że cała nasza czteroosobowa rodzina mieszka w kawalerce, której pokój miał 16 mkw, a do tego rodzice są „zbieraczami”, więc gdyby mnie odwiedziły, to nie miałyby nawet gdzie usiąść. Czy z tego wyrosłam? Nie do końca. Na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć osoby, które były u mnie w domu – nawet, gdy już sama przestałam tam mieszkać. Z tego między innymi składa się mój cień, czyli ta część mnie, której się wstydzę.
Cień to wersja ciebie, którą chcesz ukryć przed światem. Każdy go ma i każdy cień jest inny. Z drugiej strony wszystkie są takie same, bo stanowią tę część nas, której się wstydzimy.
Żeby rozpocząć pracę z cieniem, musisz go najpierw znaleźć. Trzeba go widzieć, by się na nim skupić i wiedzieć, jak nad nim pracować, zaznacza Stutz. Sugeruje, że pomoże w tym wizualizacja.
Wizualizacja:
Zamknij oczy i wyobraź sobie moment, w którym czułeś się gorszy, zawstydzony, przygnębiony. Którego się wstydzisz. To część ciebie, którą nie chcesz być. Ale jesteś nią i nie możesz się tego pozbyć. Porozmawiaj ze swoim Cieniem… Zapytaj go, co o tobie myśli. O tym, jak go traktujesz. Posłuchaj go… Cień potrzebuje uwagi. Ale nie od świata. Dla Cienia liczy się tylko twoja uwaga. Zapytaj go, jak możesz mu wynagrodzić to, że tak długo go lekceważyłeś?
Zdaniem Stutza ta metoda powinna poprawić twoje relacje z Cieniem. Co więcej, pomoże we wszystkich tych sytuacjach, w których boisz się coś zrobić ze strachu, że nie wyjdzie ci to idealnie. I że inni będą ciebie wtedy negatywnie oceniać.
To oczywiście nie jest sposób na to, żeby uciec przed opinią innych. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie ciebie lubił lub będzie ciebie krytykował. Jeśli jednak lubisz prawdziwego, kompletnego siebie – jak dodaje Stutz – opinie innych mają na ciebie dużo mniejszy wpływ.
Podkreśla również, że nasz Cień będzie robił destrukcyjne rzeczy, jeśli nie poświecimy mu uwagi. Gdy go dostrzeżesz, gdy porozmawiasz z nim i gdy zaakceptujesz, że jest nieodłączną częścią ciebie, powinieneś poczuć się zdecydowanie lepiej. Na własnym przykładzie potwierdzam, że to działa – choć nie wystarczy tylko jedna rozmowa.
Koncepcja bycia zgranym z Cieniem daje poczucie całości. Całość oznacza, że nie trzeba nic więcej.
Fotka (Domena Iluzji): metoda przypominająca, że dążenie do ideału nie ma sensu
Kiedy mieszkałam z rodzicami, wierzyłam że osiągnę trwałe szczęście, gdy się wyprowadzę. Gdy się wyprowadziłam i nie odczułam zmiany, sądziłam że chodzi o to, żeby osiągnąć jakiś sukces zawodowy. Lub znaleźć miłość. I że wtedy nareszcie poczuję ulgę i będę w stanie cieszyć się życiem. Gdy i tam dotarłam i nic specjalnie się nie zmieniło, dobitnie zrozumiałam, że źródło szczęścia nie znajduje się gdzieś tam w moich pragnieniach i dążeniach do idealnego doświadczenia. Wiedziałam, że muszę się nauczyć, jak żyć tu i teraz – w niepewności i w tym, że cierpienie nigdy mnie nie opuści. Że nie ma ideału – idealnej sytuacji życiowej, która będzie wolna od bólu. Akceptacja tego nadal nie jest dla mnie łatwa.
Fotka to określenie Stutza dla naszych wizji idealnego czegoś. Idealnego partnera, przyjaciela, pracy. Idealnego życia. Idealnego czegokolwiek. Ludzie wmawiają sobie, że jeśli wejdą do idealnego świata, to stanie się wtedy magia – podkreśla Stutz. To się nigdy nie wydarzy, bo towarzyszą tobie trzy aspekty rzeczywistości.
Ból nigdy nie zniknie. Niepewność nigdy nie zniknie. I nie da się uciec przed ciągłą pracą. Każdy musi z tym żyć.
Czuję, że akceptacja powyższego może być naprawdę uwalniająca. Być może na własnej skórze doświadczyłeś, że im mniej oczekujesz od świata zewnętrznego, tym mniej cierpienia ci towarzyszy?
Labirynt: sposób na „zatrzymanie” swojego życia
Jeżeli żywisz do kogoś urazę i czekasz na jakieś zadośćuczynienie ze strony tej osoby, to mogę ciebie serdecznie powitać w Labiryncie.
Stutz nazywa to produktem Części X, która chce sprawiedliwości. Ta żądza zatrzymuje twoje życie. Żyjesz w przeszłości (przeszłe krzywdy) i przyszłości (oczekiwanie, że ktoś odpokutuje). Nie ma ciebie tam, gdzie jest twoje życie naprawdę – czyli tu i teraz. Stutz uważa, że zapominasz wtedy, że twój czas ucieka i nie masz go na takie bzdury.
W mojej głowie często odzywa się oczekiwanie, że będzie sprawiedliwie. Co nigdy nie skłania mnie do pożytecznych zachowań wobec innych ludzi. Stutz uważa, że większość osób chce rekompensaty. Chce, żeby wszystko było sprawiedliwe. Pragnie równowagi. Podkreśla jednocześnie, że nie dostaną tego od innych. Rekompensata czyli poczucie powrotu do równowagi, wynika jego zdaniem z naszego działania. Nazywa to Aktywną Miłością.
Aktywna Miłość: metoda pozwalająca wyzwolić się z Labiryntu
Czujesz, że znajdujesz się w Labiryncie? Stutz ma dla Ciebie wyjście w postaci kolejnej wizualizacji.
Wizualizacja:
Zamknij oczy i wyobraź sobie, że otacza cię wszechświat zbudowany z miłości. To świat niemal gęsty od energii miłości. Poczuj, jak wchłaniasz całą miłość wszechświata. I delikatnie, ale stanowczo umieść ją w sercu. W tej chwili jesteś głównym szefem miłości całego wszechświata. A teraz wyobraź sobie osobę, na którą jesteś zły. Której nienawidzisz. Którą gardzisz. I wyślij całą tę skoncentrowaną miłość w kierunku tej osoby. Oddaj wszystko. Niczego nie zatrzymuj. Nie tylko widzisz. Czujesz, jak ta miłość wnika w ciało innej osoby. To ważne. Przez chwilę jesteście jednością. I myślisz: „Jeśli mogę być jednością z tym gnojkiem, mogę być jednością z każdym”. Jest w tym mistrzostwo.
Stutz zaznacza, że w tej wizualizacji nie chodzi o przebaczenie. Nie robisz tego dla osoby, która ciebie zraniła. Robisz to dla siebie – żeby wyzwolić się z Labiryntu i poczuć się kompletnym człowiekiem. Gdy się uda, możesz ruszyć do przodu i po prostu żyć.
Życie to marsz naprzód. Możesz tracisz czas na gierki, na udowodnienie swojej racji, ale nie odzyskasz już tych dni i godzin.
Radykalna akceptacja: metoda czyniąca każde zdarzenie wartościowym
W którym miejscu jesteś obecnie? W takim, gdzie czujesz wdzięczność za każde zdarzenie w twoim życiu? A może w tym, gdzie zastanawiasz się, jak cofnąć czas i wymazać w ten sposób niektóre swoje wspomnienia?
Zdaniem Stutza wszystkie wydarzenia mają wartość. Podkreśla, że każde ma w sobie coś, z czego da się wyciągnąć jakąś naukę. I poleca, żeby wykształcić w sobie odruch wyciskania soku. Czyli poszukiwania czegoś wartościowego we wszystkim, czego doświadczasz.
Zaleca, żeby zamiast popadania w negatywne nastawienie lub oceniania siebie, zadać sobie pytanie: „Co teraz z tym zrobię?”. I następnie podjąć próbę poszukania w danym zdarzeniu czegoś pozytywnego.
Wyciskanie soku z cytryny oznacza, że nie tylko musisz chcieć to robić, ale i w to wierzyć. Wierzyć, że jest w tym coś cennego. W ten sposób wszystko staje się bardziej wartościowe. Wkroczysz wtedy w strefę niezwykłych możliwości.
Przepływ Wdzięczności: metoda przypominająca, że słońce zawsze gdzieś tam jest
„Po każdej burzy przychodzi słońce”. Wiem, że za te słowa nikt nie dostał i nie dostanie nagrody Pulitzera. Bez względu na to, jak trywialnie mogą one brzmieć, lubię je sobie przypominać w trudnych momentach. Nie uważam, że koloryzuję wtedy rzeczywistość. Myślę, że tak po prostu jest. Ból w reakcji na jakieś zdarzenie w końcu mija. I robi miejsce dla następnego. ?
Ale ten akapit nie do końca jest o tym, choć tutaj również występuje słońce.
Każda nasza myśl wpływa na nasz nastrój i każda jest pozytywna lub negatywna – wyjaśnia Stutz. Przepływ Wdzięczności polega u niego na dobieraniu tych pozytywnych. Za negatywny strumień myśli odpowiada Część X. Widzi wszystko w czarnych barwach i tworzy chmurę, żebyś nie było widać słońca – czyli wszystkiego tego, co jest pozytywne. Potwierdzam z autopsji, że da się zapomnieć, że powyżej chmur jest słonecznie.
Jak dostrzec słońce? Odpowiedzią jest wdzięczność. Co, zdaniem Stutza, daje poczucie, że zawsze jest gdzieś coś pozytywnego, nawet jeśli tego nie widzisz. Jednocześnie podkreśla, że tutaj również potrzebna jest metoda. Narzędzie do przebicia się przez chmurę. Różni się od zwykłego wymieniania rzeczy, za które jest się wdzięcznym. Przepływ Wdzięczności to proces tworzenia takich rzeczy.
Wizualizacja:
Zamknij oczy. Wymień dwie, trzy, góra cztery rzeczy, za które jesteś wdzięczny. Im mniejsze, tym lepsze, bo koncentrujesz w ten sposób wdzięczność. Zrób to spokojnie i powoli. Poczuj tę wdzięczność. Wymieniaj te rzeczy dalej, ale nie na głos. Twórz po prostu strumień wdzięczności. A teraz poczuj, że tworzysz nową wdzięczną myśl, ale tego nie rób. Zablokuj to. Poczujesz tylko siłę, która stworzyłaby tę myśl. Staje się coraz silniejsza i w końcu przejmuje twój umysł. To jest Przepływ Wdzięczności.
Stutz zaznacza, że nie powinno się powtarzać w kółko tych samych rzeczy. Proces powinien być kreatywny. Dlaczego? Jego zdaniem gdy musisz popracować, by znaleźć te rzeczy, sam proces zmieni twój nastrój.
Metodę powinno się stosować wtedy, gdy traci się kontrolę nad swoimi negatywnymi myślami. Zazwyczaj pojawia się pragnienie, żeby je zwalczyć. Stutz zaleca, żeby nie toczyć z nimi walki, bo to w niczym nie pomaga i źle wpływa na człowieka. Trzeba pozwolić im odpłynąć i spojrzeć na słońce.
Wdzięczność to stan, w którym warto być tak często, jak to możliwe. Bo w tym stanie przebijamy się przez chmurę i tam na górze trafiamy do innego świata.
Przepracowanie straty: metoda, która pomaga sobie z nią poradzić
Gdy zostałam mamą, osiągnęłam kulminację kulminacji w obszarze lęku przed stratą i oczywiście martwię się na zapas. Mimo, że wydaję mi się, że wiem, jak to jest w życiu, mimo że pamiętam słowa z buddyjskiej medytacji „o nietrwałości wszystkich rzeczy”, to cały czas trudno mi się oderwać od uzależniania swojego szczęścia od czynników zewnętrznych i obaw, co się stanie, gdy to wszystko stracę. Ze słów Stutza wnioskuję, że nie jestem w tym osamotniona. Jego zdaniem większość ludzi nie radzi sobie ze stratą. Nie tylko, gdy do niej dojdzie i czują się przygnębieni, ale jeszcze przed stratą, bo już wtedy się o nią martwią.
Żeby sobie z tym poradzić trzeba osiągnąć tak zwaną moc nieprzywiązywania się. Stutzowi nie chodzi oczywiście o to, żeby mieć wszystko gdzieś.
Moc nieprzywiązywania się oznacza, że do czegoś dążę, ale jestem gotów tego nie mieć. Nadal do tego dążę, ale jestem gotów na porażkę.
W tym wypadku również poleca wizualizację. ?
Wizualizacja:
Na początek wybierz coś, do czego zbyt mocno się przywiązałeś. To może być osoba, praca, coś dużego lub małego. Nieważne. Po prostu coś, czego nie chcesz wypuścić z rąk. Boisz się, że gdy to zrobisz, stanie się coś strasznego. Wyobraź sobie, że to chwytasz – nawet jeśli jest niematerialne. Wyobraź sobie, że się tego trzymasz. Jak gałęzi drzewa. To straszne. Boisz się puścić. Ale puść mimo to. Gdy puszczasz, zaczynasz spadać. Ale to nie jest złe uczucie. Spadanie jest zaskakująco wolne i łagodne, ale wciąż spadasz. I mówisz: „Jestem gotów stracić wszystko”. Musisz to powiedzieć po cichu. Naprawdę poczuć tę intencję. Gdy to powiesz, uderzasz w powierzchnię słońca, które było pod tobą i twoje ciało się spala. W tej chwili straciłeś wszystko. Bo instrumentem posiadania jest twoje fizyczne ciało. Gdy spłonie ciało, stajesz się tylko promieniem między innymi promieniami słońca. Promieniujesz we wszystkich kierunkach. Promieniujesz kochającym, szczodrym, płynnym odczuciem. A gdy się rozglądasz, widzisz wokół nieskończoną liczbę innych słońc, takich jak twoje, które też tak promieniują. I słyszysz, jak wszystkie słońca mówią: „Jesteśmy wszędzie”. To świat słońc. Możesz tylko dawać. Nie możesz brać. Nie możesz niczego zachować. To niemożliwe. Teraz otwórz oczy.
Stutz nie zachęca do przerwania z czymś więzi. Jest świadom tego, że większość ludzi jest do czegoś przywiązana przez całe życie. To część naszego człowieczeństwa. Jednak lęk przed stratą nie jest dla nas dobry i może sprawić, że „złapiemy się” czegoś za mocno.
Tajemnica życia
Jonah Hill, reżyser, bohater filmu i pacjent Stutza, żywił podobne przekonanie, które ja miałam i często mam nadal. Że ludzie, których podziwiamy, nie mają problemów, z którymi my musimy się mierzyć. W rzeczywistości nawet sam Stutz, który stworzył te wszystkie cenne metody, nie wyzwolił się od cierpienia, od swoich Cieni czy od Części X. Każdy człowiek zmaga się z człowieczeństwem. Nikt nie jest wolny od bólu, niepewności i ciągłej pracy. Jest coś krzepiącego w tej „brutalnej” prawdzie.
To tajemnica życia. Zaakceptowanie tego, że nigdy nie dowiesz się wszystkiego. Szczęście zależy od tej akceptacji i tego, co z tym zrobisz. Ale najpierw trzeba to zaakceptować.